środa, 7 sierpnia 2013

Off Festival 2013, relacja - Dzień 2 (03.08)

Popołudniowe przeciętniactwo vs nocne królestwo depresji i melancholii.


METZ - ?/10 (jeden utwór)


KTL
- 5/10
Legendarni już Stephen O'Malley (m.in. Sunn O)))) i Peter Rehberg zaszumili jednostajnymi dronami przestrzeń sceny eksperymentalnej. Szkoda tylko, że oprócz dość monotonnego hałasu, ciężko było dopatrzyć się w ich brzmieniu jakiejkolwiek oryginalności. Po 30 minutach ewakuowałem się więc na...


Merchandise - 4/10 (trzy utwory)
Bardzo schematyczne, poprawne rockowe granie. W zasadzie nie mam po tym występie żadnych refleksji, więc nie zamierzam ściemniać.

Jens Lekman - 3/10 (dwa utwory)
Zdarzają mi się (na szczęście dość rzadko) takie sytuacje, że stojąc z przodu, wśród zachwyconego tłumu, myślę sobie: a)ej, co ja tu robię?  b)ale tanie. Tak właśnie poczułem się na koncercie sympatycznego studyjnie Szweda, czmychając po 6 minutach tej hipsterskiej happysadowości.

The Paradise Bangkok Molam International Band - 5/10
Oglądałem wylegując się na trawce. Nie było może takiego ognia, jak niegdyś na Omarze Souleymanie, ale ta podana w nieco zeuropeizowanym sosie egzotyka z pewnością świetnie nadawała się do rytmicznego potupywania. W miarę udane zastępstwo za odwołaną niedługo przed festiwalem Solange.

Brutal Truth - 4/10 (cztery utwory)
Nic specjalnego. Mimo imponującego (na swój sposób;) growlingu Kevina Sharpa, grindcore'owcy z Nowego Jorku bardzo szybko utonęli w irytującej powtarzalności. Po jakimś kwadransie nie było mnie już pod sceną leśną.

Julia Holter - 5/10 (dwa utwory)
Bardzo cieszyłem się na ten koncert, ale niestety, równie mocno się rozczarowałem. Holter jest oczywiście przesympatyczna, kupiła cały namiot już swoim pierwszym tekstem, ale specyficzny minimalizm w instrumentarium sprawił, że miejsce hipnotycznego czaru zajęła nuda i nawet anielski wokal nie okazał się w tej niezręczności zbyt pomocny. Wolałem więc udać się czym prędzej na solidny posiłek przed zbliżającymi się najlepszymi występami dnia, niż psuć swój ciepły stosunek do jej dwóch najistotniejszych długograjów. Tak oto ze strefy gastronomicznej doświadczyłem sporego fragmentu...

The Walkmen - 4/10
Kolejny przeciętny występ. Momenty fatalne (w okolicach 2/10) przeplatały się z całkiem niezłymi (choćby wykonanie The Rat). Im częściej uczestniczę ostatnio w schematycznych, stricte gitarowych koncertach, tym bardziej mam wrażenie, że chyba już z nich wyrosłem.

Bohren & der Club of Gore - 10/10 ! ! !
ARCYDZIEŁO! Najbardziej klimatyczny z ponad 600 koncertów w moim życiu. Zmierzając w stronę sceny eksperymentalnej liczyłem po cichu na coś wielkiego, ale atmosfera jaką wytworzył ten skrajnie depresyjny, niemiecki kwartet totalnie przebiła te oczekiwania. Muzycy przez cały występ byli absolutnie zaciemnieni, a jedyne źródło światła stanowiły malutkie lampki (?) usytuowane tuż nad ich głowami, wyglądające niczym aureole nad jakimiś ponadludzkimi istotami. Namiot spowiła cudownie niepokojąca mgła, wyjęta żywcem z Psa Baskerville'ów i wypuszczana na bieżąco w naszą stronę. Jeszcze nigdy w mojej koncertowej karierze żaden saksofon tak idealnie nie przebijał się przez delikatne brzmienie pianina, hi-hatów i basu. Momentami czułem się jak w najbardziej pokręconych scenach z Miasteczka Twin Peaks, innym razem, jak w zamkniętym grobowcu, a wreszcie - jak w mrocznym lesie bądź opuszczonym, nawiedzonym budynku. Teraz, gdy kalkuluję sobie to na zimno, nie mogę postąpić inaczej niż obwołać ich najlepszym koncertem festiwalu (razem z MBV). Nagrań z OFF-a oczywiście brak, więc jeśli chcecie doświadczyć choć zalążka tego, o czym piszę, zróbcie tak:
1)zapalcie w nocy dwie świece 2)zgaście światło w pokoju  3)odpalcie bardzo głośno Midnight Walker oraz On Demon Wings. Miłej zabawy:)

Godspeed You! Black Emperor - 8,5/10
Apokaliptyczni post-rockowcy z Kanady dali niezwykle sugestywny obraz muzycznego zniszczenia, ubarwiany melancholijno-katastroficznymi wizualizacjami w sepii. Początek (zwłaszcza Hope Drone i Mladic) mnie zafascynował, ale po jakimś czasie, chyba gdzieś pod koniec Moyi, zdałem sobie sprawę, że powoli zaczynam się nudzić, w czym tylko utwierdziło mnie wykonanie Behemotha. Być może wciąż byłem nieco znieczulony na bodźce po magicznych Bohrenach, ale nie zmienia to faktu, że GY!BE odstawili jeden z najlepszych koncertów offa, deklasując chociażby to, co próbował na żywo sprzedać Mogwai dwa lata temu.

Austra - 6,5/10 (kilka utworów)
Spodziewałem się potańcówki podobnej tej z Blondes, choć w bardziej ludzkim wymiarze. Niestety, nagłośnienie położyło trochę ten występ, a ogromny koncertowy potencjał wersji studyjnych nie do końca został wykorzystany. Szczególnie uderzał rozdźwięk pomiędzy słabymi zwrotkami i mocarnymi refrenami (przykład świetnej energii choćby w What We Done od 1:48). Podobno później było trochę lepiej, ale z racji tego, że równolegle grało Zeni Geva, moja cierpliwość wyczerpała się gdzieś na wysokości szóstego w setliście Home.

Zeni Geva - 8,5/10
Co to było?! Obecni na scenie od 26 lat Japończycy zdemolowali dzikim hałasem scenę eksperymentalną. Psychodeliczne wrzaski, połamane rytmy, niezwykły szum i wreszcie ultradynamiczne oświetlenie - stwarzające swym nieustannym mruganiem złudzenie potężnego arsenału świateł stroboskopowych, nieźle namieszały mi w głowie. Ja chcę jeszcze raz!

Holy Other - 7/10
Wypieszczone, ambientowo-witch house'owe kompozycje świetnie kompilowały się z atrakcyjnymi, niepokojącymi z lekka wizualizacjami. Mimo że ledwo stałem już na nogach, ta nieustanna korespondencja głębokich bitów z oceanem plumknięć i pociętych wokali wielokrotnie zdołała mną poruszyć. Satysfakcjonujące i trafione zakończenie mrocznego dnia.

Circle - ?/10 (jeden utwór)


TOP 5 DNIA :
1.Bohren & der Club of Gore
2.Godspeed You! Black Emperor i Zeni Geva - ex aequo
4.Holy Other
5.Austra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz