wtorek, 30 października 2012

Heineken Open'er Festival 2011 - Dzień 1, relacja

Dziesiąta edycja festiwalu, czyli jak Prince i Pulp zawładnęli Gdynią.

Czwarty z rzędu Open'er, w którym miałem przyjemność uczestniczyć, i kolejny, który nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Line-up na zdjęciu.

 Z wrażeń pozamuzycznych:
- mokro, zimno
- w tym chłodzie odległość między scenami wydawała się jeszcze większa niż zazwyczaj
- sporo bajerów, aktywności pozamuzycznych, filmów i oczywiście, słynny, diabelski młyn
- budka wegetariańska z naprawdę konkretnymi potrawami




30.06.11 CZWARTEK

Futuristen – Przyzwoity początek festiwalowej karuzeli. W pełni komfortowy odbiór zabiły tylko naiwne teksty, bo brzmienie, jak i głos wokalisty, naprawdę w porządku. Niewątpliwym highlightem okazał się energiczny wykon post-CKOD-owej ,,Ciemnej strony marsa”.

Marcelina – Kilka kawałków. Kupiła open’erowy namiot swoją naturalnością i niezepsuciem. Młodziutko brzmiący głosik wykreował intrygującą przestrzeń audialnego placu zabaw.

Jazzpospolita – Pierwsze chapeau bas! Genialna współpraca całego kolektywu, a te improwizacje… Tak powinna wyglądać gra na instrumentach klawiszowych. Jeden z najlepszych koncertów dnia.

Pustki – Duże rozczarowanie. Na Offie w 2010 roku było o wiele lepiej.

The Twilight Singers – Greg Dulli z kapelą udanie otworzyli listę zagranicznych wykonawców. Już sam początek, w postaci ,,Last Night in Town”, epatował magią. Minimalistyczne wizualizacje budowały klimat, a utwór, zmierzający powoli do punktu kulminacyjnego, wprowadzał w hipnozę, w której trwałem przez bardzo długie momenty całego występu. Szkoda tylko, że organizatorzy nie sugerowali się nazwą zespołu w przydzielaniu slotu godzinowego. 19.00 to, delikatnie mówiąc, faux pas.

The National – Ani godzina (20.00), ani początkowo schrzanione nagłośnienie nie dały rady zepsuć Nationalom ich show. Cała kapela (z Mattem Berningerem na czele) stanęła na wysokości zadania i jakością zdecydowanie przebiła grający później Coldplay. Występ kipiący od przebojów, a Berninger drący się: ,,Squalor Victoria” (od 4:01 do 4:25), bez wątpienia, jednym z najfajniejszych momentów tegorocznego Open’era.

Tides From Nebula – Brakowało mi w line-upie łomotu z post-rockowymi naleciałościami i TFN sprezentowali mi to z nawiązką. Występ lepszy niż na Offie w 2010 r. (mimo wpadki z prądem). Po Jazzpospolitej kolejna polska petarda w Alter Space i top 10 całego festiwalu.

Two Door Cinema Club – Miło, lekko i przyjemnie. Młoda kapela z Irlandii Północnej skutecznie rozbujała namiot (szczególnie, acz nie tylko, jego część mającą w wieku końcówkę ,,naście”).

Coldplay – Żeby nie marudzić i nie denerwować ludzi, którym bardzo się podobało, zestawię ich po prostu z pierwszymi lepszymi headlinerami podobnej klasy, z Open’erów na których byłem. Byli o wiele lepsi od nudnego jak flaki z olejem Kings of Leon, odrobinę od Arctic Monkeys, porównywalni z Kasabian (który trochę rozczarował), a gorsi od Placebo, Raconteurs, Editors, Interpolu, The Kooks, The Dead Weather, Pearl Jam, nie mówiąc już o Faith No More. Co do samego koncertu, klimatycznie zagrane ,,Yellow i ,,In My Place” w pełni zaspokoiły moją potrzebę doznań estetycznych. Później, wszystko coraz bardziej się zlewało i biegałem sobie, tam i z powrotem, na trasie Contemporary Noise Sextet – Coldplay, sprawdzając co jakiś czas, czy na Mainie coś się zmieniło. Przyjemnie było usłyszeć ,,Clocks”. Publika miała uciechę, była słyszalna, zespołowi pewnie się podobało. Ja już chyba jednak trochę wyrosłem z takich masowych, jednolitych strukturalnie koncertów. Tak czy siak, Chris Martin z kolegami zdał egzamin i pewnie niedługo znów zamelduje się w Polsce.

Contemporary Noise Sextet – Świetny jazz. Najbardziej urzekło mnie niewerbalne, momentami wręcz Zornowskie, zrozumienie pomiędzy całą szóstką. Chciałbym mieć takie mocne płuca…

Simian Mobile Disco – Wiązałem z koncertem brytyjskiego duetu spore oczekiwania, ale niestety, panowie im nie podołali, kładąc zdecydowanie zbyt duży nacisk na niepotrzebne udziwnianie swoich kawałków. Nieźle zabrzmiały tylko ,,Audacity of Huge” i ,,10000 Horses Can’t Be Wrong” (zagrane zresztą po sobie).

Sam jestem w szoku, ale Jazzpospolita i Tides From Nebula wygrały dla mnie ten dzień. Do najlepszej piątki dołączają też The National, The Twilight Singers i Contemporary Nosie Sextet (może ex aequo z Coldplay).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz