środa, 21 listopada 2012

Heineken Open'er Festival 2012 - dzień 1, relacja

Świetna muzyka i atmosferyczne wygibasy.

Dzień 1 - 04.07.2012

June - Satysfakcjonujący kogel-mogel gatunkowy z przewagą rocka i funku. Ciepło rozpoczęli festiwal, zagłuszając lęki związane z niesprzyjającą aurą.

Tres. B - Międzynarodowy skład (z polskim akcentem) dzięki hipnotycznemu, melancholijnemu brzmieniu, uzupełnianemu specyfiką wokali Misi Furtak i Oliviera Heima, uwiódł namiotowe audytorium. Atmosferę choć trochę oddaje wykonanie The Visionary, ale Let It Shine i The Goose Hangs High (niestety przy obu nie znalazłem wersji koncertowych) zabrzmiały równie mocno.

The Kills - Pierwsza duża nazwa i spore rozczarowanie. Zespół stracił na żywo garażowy pazur charakteryzujący studyjne nagrania, a do tego spartolono mu nagłośnienie. Na plus: ekspresja sceniczna Alison Mosshart i barwna, niepokojąca scenografia (kreatywne zagrywki z perkusistami etc.). A wyglądało to tak. Z występów wokalistki na open'erze zdecydowanie wyżej stawiam koncert The Dead Weather w 2010 roku.

Yeasayer - Świetna zabawa! Przesadzili być może z kawałkami z nowej (Fragrant World) płyty, ale rozrywkowość występu przykryła wszystkie mankamenty. Dodatkowo zespół zaserwował świetne, zupgrade'owane wersje starszych utworów - z O.N.E. i Madder Red na czele.

Björk - Królowa tegorocznej edycji. Jeden z koncertów, których siła uderza po upływie pewnego czasu. Islandka wyczyniała wokalne cuda, a zaprogramowany do pomocy chórek uatrakcyjniał jeszcze istotne momenty. Nieoczekiwanie zagrała All Is Full of Love, ale najbardziej zniszczyło mnie Thunderbolt. Wejście wspomnianego chórku w 0:32 w rytm mrugającego prądem (a ściślej - gasnącego na ten moment) transformatora Tesli zahaczało o mistyczne przeżycie. Ekstrawagancja, nieszablonowość, klasa - można bić pokłony. 

New Order - Legendy synth popu wciąż w niezłej formie. Wokal Bernarda Sumnera trochę nie domagał, ale sama świadomość z kim obcujemy w zestawieniu z wizualizacjami dawała ogromną frajdę. Świetne wersje True Faith, Bizarre Love Triangle czy Blue Monday. Fani Joy Division również nie mogli narzekać: ze sceny zabrzmiały Isolation i Love Will Tear Us Apart.

Orbital - Poprowadzony po profesorsku audiowizualny show z umiejętnie skrojoną setlistą. Przeplatanka koncertowych killerów z bardziej nastrojowymi kompozycjami zdecydowanie wyszła występowi na dobre. Cały koncert do obejrzenia pod tym linkiem. Moje highlighty: Halcyon (w który wpleciono Heaven Is a Place on Earth / You Give Love a Bad Name - sic!), późniejsze Straight Sun czy, o dziwo, Beelzedub (mimo że dość prymitywne, na żywo naprawdę daje radę).



2 / 3 kawałki : Dva, Enchanted Hunters, Fisz Emade Tworzywo, Gogol Bordello, Mela Koteluk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz