04.08.2012 - Sobota
Daughn Gibson - Dziwactwo. Tak brzmiało pierwsze słowo, które przyszło mi na myśl, gdy zaczął grać, a raczej performować z automatem. Z jednej strony przesadna pewność siebie i momentami irytujące gesty; z drugiej - oryginalność i ekstrawagancja wokalna. Nie wiem, co o tym myśleć;).
Tides From Nebula & Blindead - Ok. 20 minut. Przyjemnie patrzyło się na przenikanie smaczków charakterystycznych dla pierwszych do kompozycji drugich (i na odwrót). Spójny show bez zgrzytów. Będzie wspólna płyta?
Retro Stefson - Interaktywna dyskoteka nie mająca wiele wspólnego z koncertem. Zbyt częste przerywanie utworów (czas przeznaczony na animowanie publiczności) po chwili stało się denerwujące.
Pissed Jeans - Zwierzęca energia i darcie mordy. Filmiki nie oddają niestety nawet połowy z mocy generowanej przez grupę. Noise'owe uderzenie w najlepszym wydaniu.
Other Lives - Na ostatnie 20 minut. Tamer Animals mnie zmiażdżyło.
Baroness - Na pozór fajna żonglerka konwencjami z różnych metalowych bajek, ale niezbyt mi się podobało. Za duża monotonia, momentami nieczysty wokal i chropowate melodie. Twórczość Baroness, jeśli już, zdecydowanie bardziej trafia do mnie na płytach.
Mikołaj Trzaska - Soundtrack z Róży Wojciecha Smarzowskiego. W kinie film uderzał nagromadzeniem absolutnej ciszy skontrastowanej z nagłymi eskalacjami dźwięku. Sam koncert był dokładnie czymś pomiędzy, a szczególnie dostojnie wybrzmiały zabawy klarnetem. Duży plus dla publiczności - wszyscy siedzieli, więc przy okazji można było odpocząć.
The House of Love - Przeciętny występ weteranów jangle/indie popu. Sentyment do Christine czy Shine On jednak pozostał.
Thurston Moore - Gitarowe eksperymenty z noise'owymi wstawkami. Świadomość obcowania z legendą (główny wokalista Sonic Youth) dodawała koncertowi nadprogramowego uroku. Zwłaszcza w takich momentach.
The Antlers - Rozczarowanie. Klimatyczne na płytach utwory podczas koncertu bardzo się ze sobą zlewały, a że ich nagłośnienie również nie było za dobre, poziom lenistwa nieco przytłaczał. Przykład. Były jednak na szczęście dobre, nastrojowe momenty, jak np. Drift Dive.
Iggy And The Stooges - 65-letni Iggy Pop energią sceniczną mógłby obdzielić dziesiątki młodszych wokalistów. Fantastyczny koncert. Wycieczka po zagranych z pazurem największych hitach grupy przeplatana była interaktywnymi dziwactwami. Najbardziej podobały mi się wykonania: 1970, I Wanna Be Your Dog i No Fun.
MF Doom - Jajcarsko-inteligentny hip-hop był doskonałym pomysłem na quasi-zakończenie dnia (dobiłem się kwadransem na Spectrum). Doom sam puszczał sobie podkłady i nawijał. Dużo żartów, gier słownych i anegdot, które bez perfekcyjnej znajomości angielskiego ciężko było zrozumieć. Nawet nie chcę analizować ile smaczków mi uciekło.
2/3 kawałki : Apteka, Dominique Young Unique, Kobiety, Megafaun, Shangaan Electro, Spectrum, The Wedding Present
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz