27.08.11 Sobota
Studium surrealizmu.
Boxcutter – Audiowizualna powtórka z Walls. W subiektywnej konfrontacji nieco wyżej stawiam mniej monotonny duet z piątku. Boxcutter zapamiętam zaś głównie za kreatywne zabawy gitarą.
Ras G – Uciekłem
szybko ze słabego Little Dragon i okazało się to świetną decyzją, bo charyzmatyczny Gregory
Shorter Jr. zabrał wszystkich do swojego blant-elektronicznego świata. Dziwny koncert (komplement).
Bodi Bill – Z
racji psującej się pogody, dla ogrzania wcisnąłem się w tłum, bez większego entuzjazmu dla grupy. Jakież było me
zdziwienie, gdy występ okazał się ujmujący i zabawny, a frontman przesympatyczny. Chyba największe pozytywne zaskoczenie festiwalu.
Darkstar – Wytrzeszczałem oczy spod barierek na to, co wyprawia się na scenie.
Tercet (szczególnie absorbował mnie specjalista od keyboarda, który prezentował się jak ich new age’owy, mroczny
brat) spisał się wspaniale, a wyglądający na nieobecnego wokalista sekciarsko czarował głosem. Kolejny po Ras G bardzo
dziwny koncert zasługujący na pochwałę.
Apparat Live Band –
Cudo! Profesorska kooperacja muzyków w zderzeniu z bijącym ze sceny wizualnym minimalizmem (te świeczki!) trafiała prosto w serce. A do tego ten czyściuteńki,
specyficzny wokal Saschy Ringa… Nie będę oryginalny, ale ,,Arcadia” i ,,Rusty Nails” Moderata zachwyciły mnie najbardziej.
Od 1.20 / 1.30 zaczęła się, trwająca do 6 rano akcja o kryptonimie namiot.
Mary Anne Hobbs
– M.A. Hobbs jako prawdziwa erudytka jeśli chodzi o muzykę elektroniczną, doskonale odnalazła się w roli selekcjonującej materiał DJ-ki. Ciężko było ustać w miejscu.
Oris Jay – Nie
byłem przekonany, ale koncert mnie zniszczył. Dubstepowe szaleństwo w najlepszym wydaniu. A te jego złośliwości z zatrzymywaniem
kawałków w kulminacyjnych momentach, równające się słuchaniu bluzgów od co
bliżej stojących ekstrawertyków – bezcenne.
Roska – Widzieć stadko gardzących często mainstreamem ludzi, tańczących do z lekka remiksowanego ATB – równie bezcenne, jak
bluzgi ludzi z Orisa Jaya. Roska prostymi środkami, używając niezbyt wyszukanych kawałków
rozkręcił absurdalną potańcówkę. I to jego :
rrroskaaarroskaaarrrroskaaaaa… Będzie mi się chyba śnić po nocach.
Lorn – Jeden z głównych punktów programu. Drapieżne brzmienie miotające resztką śmiałków,
którzy wytrwali jeszcze pod sceną, w tym i mną, spotęgowane przez hipnotyczne wizualizacje sprawiło, że o odwiedzeniu przeniesionego na 4.00 koncertu Superpitcher myślałem jak o skrajnym idiotyzmie. Gdy po Lornie odwróciłem się o 180 stopni, 3/4 namiotu świeciło już pustkami.
Pearson Sound –
Ramadanman zdołał ruszyć mną o 5.00 na skrajnym wyczerpaniu, czyli
wnioskuję, że było w porządku. Więcej nie pamiętam, bo funkcjonowałem
już na innych częstotliwościach.
pół koncertu :
Instra:mental
– Bardzo taneczne, szkoda tylko, że po 20, 25, 30... minutach grał
wciąż prawie to samo i na dłuższą metę zaczynało robić się nudno.
Niemniej, na hipnotyczny kwadrans wzorowe.
do tego :
kilka utworów: Little Dragon
(strasznie wtórne w zestawieniu z bogactwem uderzającym z festiwalowych scen)
1 kawałek: Novika & the Lovefinders, Lunice, YULA, Spoek Mathambo
2 kawałki: Matias Aguayo (Rollerskate...)
Podsumowując, świetny przekrój współczesnej elektroniki w cenie jednego klubowego koncertu dużej gwiazdy. Chyba nie muszę mówić, że warto tu przyjeżdżać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz